Jak pozytywnie to pozytywnie. Piorun Dergawka i Grzmot Ripetka. Mecz na samym szczycie. Football na super poziomie. Zapraszam na relacje. Co tam się nie działo. A co pożartować nie wolno?

Wyczekiwanie

Na wspaniałym tylko nieco po czasie oddanym obiekcie w Dergawce dzisiaj odbyło się długo wyczekiwane wydarzenie. Wspaniali gladiatorzy Pioruna podejmowali cudownych wirtuozów Grzmotu. Słońce lekko muskało promieniami soczyście zieloną murawę. Wiatr, delikatny zefirek dodawał tak bardzo potrzebnego orzeźwienia. Napięcie udzielało się wszystkim. Kibice którym udało się dostać na obiekt czekali z niecierpliwością. Z jaskrawo czerwonymi wypiekami obgryzali paznokcie wszyscy szczęśliwcy kurczowo wiszący na gałęziach okolicznych drzew. Czas płynął nazbyt powoli. Stanął w miejscu wręcz. Wskazówki zegarów ledwo, ledwo, ledwo posuwały się swoim kolistym ruchem. Za chwilę zabrzmi przenikliwy gwizdek. Sędzia Stefan Stefanowski z Wólki wkrótce da sygnał do rozpoczęcia.

football

Zaczęli

Tuż po godzinie 17.03 rozległ się. Sędzia Stefan dmuchnął niczym parowóz. Wszyscy na chwilkę zesztywnieli. Gwizd wbijał w trzewia i docierał się aż do szpiku kości. Zawodnicy zastygli niczym zastygli bohaterowie umieszczani na pomnikach. Niczym Kościuszko przy Wawelu.

Chwila minęła. Kapitan Pioruna wewnętrzną częścią prawej stopy lekko i z wyczuciem pchnął futbolówkę ku swojemu koledze. Akcja rozpoczęta. Cóż teraz się wydarzy. Napięcie.

Kilka pięknych podań i piorunowcy zbliżyli się do pola karnego Grzmotu. Nieustraszeni przedzierali się przez gęste szyki obronne przeciwników. Coraz który krzyknął: „moja” albo: „podaj” albo jeszcze: „druga”. Wszyscy kibice gromkimi brawami nagradzali wspaniałe czucie piłki. Tiki-taka taka im wyszła. Flaugrana nie powstydziłaby się takich zagrań. Galacticos mogliby się wiele nauczyć. Cudowne widowisko trwało w najlepsze.

Nagle zawodnik z numerem 5 znakomicie balansując ciałem minął dwóch defensywnych pomocników, przedarł się i udanie przerzucił futbolówkę na lewe skrzydło. Tam już zdał się czekać na skórzaną przesyłkę piłkarz z numerem 8 na przysadzistych plecach. Numer 8 od razu, bez zastanowienia, bez namysłu i bez przyjęcia zagrał z woleja w kierunku przedpola bramki strzeżonej przez Waldemara Bramkowego. Piłka lecąc ponad głowami obrońców zdawała się szukać napastnika z numerem 9. Zaczęła opadać. Cóż za zagranie numeru 8. Numer 9 wyskoczył ze wszystkich sił do góry i …. i minął się z piłką o milimetry. Drodzy Państwo minął się z piłką która przeleciała jeszcze 25 metrów i skręciwszy lekko przetoczyła się za linię końcową boiska. Cóż za akcja, prawie udana. Prawie jak w meczach reprezentacji.

Walka trwa

Grzmotowcy i piorunowcy, na przemian i z wielkim animuszem atakowali raz po raz. Obaj bramkarze wspaniałymi paradami ratowali swoich kolegów od utraty gola. Nikt tutaj od dawna tak nie grał jak dzisiaj. Żaden z kibiców nie pamiętał tak zaciętej walki. Sędzia Stefan z wielką uwagą śledził poczynania zawodników, skrupulatnie odgwizdując nieczyste zagrania. Cóż jak walka trwa to i wióry lecieć muszą. Kilka żółtych (naliczyłem w emocjach 5) także musiał pokazać.

Rozgrzane do czerwoności wieczorne powietrze nie pozwoliło zauważyć końca pierwszej połowy, przerwy i rozpoczęcia drugiej. Takie wielkie emocje tam były. Takie wielkie.

Co chwilę jedni drugich zmuszali do nadludzkiego wysiłku. Zmęczeni do granic możliwości, a i tak nie zamierzali się i nie poddawali. Nie zamierzali ani na kroczek odpuszczać. I nie odpuszczali. Sunęły kolejne natarcia, raz jednym, raz drugim skrzydłem. Kontry, centry i rajdy. Każdy z obecnych na stadionie kibiców siedział jak zamurowany. Nikt nie spodziewał się aż takiej dramaturgii.

Koniec

Czas minął, ale sędzia Stefan jeszcze nie kończył. Nikt nie wiedział o ile zostanie przedłużony mecz. Nikt nie chciał wiedzieć.

I nareszcie Stefan odszukał w prawej kieszeni spodni gwizdek, który włożył tam 10 minut temu. Lokomotywa. Koniec. Koniec meczu. Nieziemsko wyczerpani zawodnicy zatrzymali się w mgnieniu oka. Zatrzymali się i runęli na ziemię, jak jeden mąż. Runęli i zastygli. Stygli chyba 12 minut. Ostygli.

Mecz zakończył się remisem. 0:0.

50 kibiców na stadionie i 32 na okolicznych drzewach długo jeszcze zbierało się do wyjścia. Nikt już nie pamiętał komu kibicował. To przestało być ważne po drugiej butelce czy może puszce. Nie ważne.

Stadion powoli pustoszał. Słoneczko nie muskało trawy, bo już zaszło. Wiatr lekko zefirkowo poruszał kilkoma pozostałymi po walce źdźbłami traw. Ponad wszystkim unosił się zapach dumy. Dumy z wielkiego widowiska.

Sport to zdrowie. Każdy i tak trzymać. I nie zawsze musi być ważne kto komu wp…..

A rano do roboty.

Aaaaaaa jeszcze jedno: wszelkie podobieństwa imion, nazwisk, sytuacji i czego tam jeszcze były przypadkowe.

 

Autorem zdjęcia jest: grassrootsgroundswell